środa, 8 września 2010

Mimo że,

pochmurno, mglisto i  zimno utworzyłam moje nasłonecznione miejsce, gdzie będę pisała o tym co akurat u mnie. I żeby nie było patetycznie, szumnie i górnie od razu przejdę do rzeczy.

Kalendarz mam zapchany. Godzinami. A każda godzina zaplanowana. Odmierzyłam minuty i również poukładałam. Równiutko w szeregi. I co z tego, że na papierze jest, jak w życiu nie ma. Bo ciągle we mnie siedzi przekonanie, że organizacja krępuje wolność, a wolność jest przecież najważniejsza. I właśnie przez nieustające poczucie krzywdy, gdy coś zrobić muszę (choć chcę), ona bije w bębny, gra hejnały na trąbkach, byle tylko nie dać się skrępować i zdjąć ze sceny. Choć i ja i ona wiemy, że bez organizacji to potrafimy tylko rasowo lenić się na kanapie, nie daje się odsunąć w cień. A gdy przychodzą wyrzuty sumienia, że czas zmarnowany, jej nie ma. Drzemki sobie ucina. Odpoczywa od zgiełku. I tylko ja zostaję sam na sam z gorzkim smakiem porażki  w ustach. Odgrażam się, zwykle sięgam wtedy po książkę Lisy See "Kwiat Śniegu i sekretny wachlarz" i od nowa uczę się wewnętrznej dyscypliny. I przez kilka dni wolność jest spacyfikowana. A potem wszystko zaczyna się od nowa...eh

1 komentarz:

  1. Witaj Kwiatku, cieszę się, że tu jesteś, że mogę cię tu spotkać:)))Nie miej wyrzutów sumienia,z powodu zmarnowanego czasu, nawet gdy tylko JESTEŚ to bardzo pięknie jesteś:))))

    OdpowiedzUsuń